Stoimy przy wybiegu słoni we wrocławskim zoo, ich opiekunka – Małgorzata Mężyk, pokazuje najpierw na mniejszą słonicę, później większą i opowiada:
- Toto mieszka w naszym zoo od 13 lat. Ma najprawdopodobniej 60 lat. Została odłowiona z natury w Tajlandii jako młody słoń. Pod koniec lat 80-tych XX w. przywieziono ją do Europy, gdzie trafiła do cyrku. Musiała być krnąbrnym słoniem, bo jej kariera była krótka, a dodatkowo ma bolesne pamiątki. Przede wszystkim zniekształcone kości nóg od więzów, a także sparaliżowaną trąbę zapewne na skutek narzędzi do tresury. Birma, ta większa, mieszka u nas od 39 lat. Jest odrobinę starsza od Toto, ale również została odłowiona z natury i przywieziono ją do Europy w 1965 r. gdzie zmuszono do występów w cyrku. „Karierę” zakończyła po tym jak się zbuntowała i odmówiła współpracy. Wtedy to oddano ją do zoo, jak zepsuty sprzęt. Jej ciało również nosi znamiona tresury. Najbardziej widoczne są zniekształcenia nóg oraz blizny na nich.
Taki los spotykał słonie indyjskie i afrykańskie przez większą część XX w. – odławiane z natury jako młode osobniki, łamane psychicznie i fizycznie, trafiały do cyrków, gdzie zmuszano je do występów. Toto i Birma to jeden z tysięcy przykładów skrzywdzonych zwierząt, które po tym jak przestały być dochodowe oddano do ogrodu zoologicznego.
- Obie, kiedy do nas trafiły, były agresywne, nie potrafiły odpoczywać i miały bardzo głęboką stereotypię. Wyprowadzenie ich trwało około 6 lat. Wciąż nie jest idealnie, bo nie wymażemy z ich pamięci traumy. – dodaj opiekuna.
Dlaczego o tym opowiadamy? Bo okazuje się, że los współcześnie żyjących słoni azjatyckich jest podobny. Nie trafiają jednak do cyrków, a do ośrodków szumnie nazywających się sanktuariami, gdzie poddawane są podobnym zabiegom jak w cyrku – łamane są psychicznie i fizycznie, wiązane, uczone określonych zachowań poprzez negatywne bodźce. To element maszynki do robienia pieniędzy, czyli miejsc, gdzie za słoną opłatą ok. 200 euro za dzień, turyści mogli „opiekować się” słoniami czyli wykąpać je i nakarmić. Cały proceder opisywany jest w ofercie jako ochrona gatunkowa słoni. Grupa specjalistów ds. ochrony słoni azjatyckich przy Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) już w 2006 r. zidentyfikowała problem słoni w niewoli, głównie w Indiach, jako jeden z pięciu najważniejszych w ochronie tego gatunku przed wyginięciem. Pozostałe to niewystarczające dane dotyczące stanu populacji i zagrożeń w naturze, fragmentacja i utrata siedlisk, konflikt na linii człowiek – słoń oraz kłusownictwo i nielegalny handel. Oszacowali, że populacja tego gatunku, występującego na terenie 13 azjatyckich państw, zmniejsza się o 50% co trzy pokolenia i wynosi obecnie maksymalnie 40 000 osobników. Zwrócili oni uwagę, że coraz więcej zwierząt żyje w niewoli, gdzie jest wykorzystywanych do celów turystycznych – sanktuaria i zdjęcia pamiątkowe oraz pracy, a znacznie kurczy się populacja dziko żyjąca, którą oszacowano na niespełna 20 000 osobników.
- Nie mamy bezpośredniego wpływu na ochronę słoni azjatyckich, chyba, że jedziemy do Azji. Dokonując tam określonych wyborów, wspieramy lub niweczymy ochronę tego gatunku. Nim podejmiemy staż czy wolontariat w jakimś sanktuarium słoni, sprawdźmy jego wiarygodność. Zastanówmy się, czy nie mając odpowiedniego wykształcenia czy doświadczenia, powinniśmy być dopuszczani do zwierząt. Czy nie będąc lekarzem, pojechalibyśmy na misję by leczyć ludzi? Nim zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie na słoniu, zastanówmy się ile osób przed nami wchodziło na jego grzbiet, ile musiał zaznać bólu, by nauczono go stać spokojnie i tolerować kolejnych turystów. Czy chcielibyśmy być dotykani codziennie przez 200 zupełnie nam obcych osób? – dodaje Mężyk.
Znając historię Toto i Birmy, patrząc na widoczne ślady bólu na ich ciałach, warto zadać sobie pytanie, czy nasza chwilowa radość z obcowania ze słoniem warta jest takiego cierpienia.