O sprawie już pisaliśmy. Przypomnijmy. Janusz Kamiński z Górki ma spłacić dług, którego nie zaciągnął. O zwrot 20 tysięcy złotych upomina się jedna z warszawskich spółdzielni farmaceutycznych. Pieniędzy jednak nie pożyczył Kamiński, tylko spółka należąca do Jana S. Jej właściciel fikcyjnie zatrudnił Kamińskiego, który w tym czasie był bezrobotny. – W firmie figurowałem jako dyrektor, a w rzeczywistości byłem podstawionym „słupem”. Obiecano mi wysoką pensję, jednak ani razu nie otrzymałem wypłaty, nikt również nie zawarł ze mną umowy o pracę – wylicza oszukany Janusz Kamiński, który obawia się wizyty komornika. Mieszkańca Górki kilka razy odwiedzała już skarbówka.
Jak o Talibach w Klewkach
Sprawę od dawna próbuje rozwiązać wrocławski sąd. Bezskutecznie, gdyż członkowie rady nadzorczej spółki i właściciel Jan S. lekceważą wezwania wymiaru sprawiedliwości.
Na ostatnią rozprawę świadka Jana S. musiała doprowadzić policja. – Kamińskiego musieliśmy zrobić dyrektorem. To na wszelki wypadek, aby nikt się nie zorientował – zeznał.
Opowieści Jana S. skomentuję w jednym zdaniu - dobry temat na scenariusz filmu sensacyjnego – mówił Janusz Kamiński
Odpowiedzi zaciekawiły sędzię Barbarę Mentel – Sznajderską, która pytała o dalsze szczegóły. – Razem z Rosjanami opracowaliśmy biotechnologię wartą 800 mln dolarów. Więcej nie mogę powiedzieć. Nie chodzi o tajemnicę handlową, ale o walkę ze światowym bioterroryzmem – podkreślił świadek.
Dług i konkurs wynalazków
Jan S. zapewnił, że Janusz Kamiński jest niewinny. Dla zmyłki powołano go na dyrektora i nie wtajemniczano w szczegóły. Wszystko po to, aby nie zdemaskować prawdziwej działalności spółki, rzekomo produkującej biopreparaty. - To, dlaczego nie zapłaciliście zadłużenia ? – pytała sędzia.
W odpowiedzi usłyszała, że spółka posiadała fundusze, lecz śpieszono się z badaniami nad preparatem, który miał zostać pokazany na światowym konkursie wynalazków. Jan S. po raz kolejny zapewnił, że spłacenie długu to kwestia czasu.