Opowiada pani Helena Burska, córka Bronisława: - Mieszkaliśmy we wsi Kluwińce, powiat Kopyczyńce, województwo tarnopolskie. Zimą, w lutym roku 1945, przyszedł sąsiad Ukrainiec i ostrzegł mamę: - Burska uciekajcie, bo w nocy będą was mordować.
Ludność ukraińska była wcześniej informowana o ataku na Polaków, ukraińscy sąsiedzi mieli siedzieć w domach i nie wychodzić. Za ostrzeżenie Polaków groziła im śmierć. Tereny w tym czasie były pod administracją rosyjską, która nie zapewniała bezpieczeństwa ludności polskiej i nie przeszkadzała, tak jak wcześniej Niemcy, w likwidowaniu narodu polskiego przez bandy Ukraińców.
Matka zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, w tym maszynę do szycia, spakowała to na wynajętą furmankę i ruszyliśmy na zawsze ze swojego drewnianego domu w kierunku Przemyśla do PURu, gdzie było więcej uchodźców. Nas dzieci była trójka, najmłodszy brat miał 3 miesiące, ojciec był w wojsku.
Po drodze zmienialiśmy liczne furmanki, transport ten od Przemyśla był już organizowany przez sołtysów poszczególnych wsi w ramach tzw. szarwarku. W lutym furmankami dotarliśmy do babci pod Rymanowem, gdzie w ciężkich warunkach mieszkaliśmy razem z rodziną do połowy 1946 roku.
Brakowało chleba, miałam 5 lat, mama naprawiała na maszynie do szycia stacjonującym w Bieszczadach polskim żołnierzom mundury i za to otrzymywaliśmy bańkę zupy, była to wielka pomoc w tej biedzie. Ta maszyna - pamiątka rodzinna ratująca w biedzie, dalej jest na chodzie u mnie - wspomina pani Burska.
W Bieszczadach jeszcze trwały walki z resztkami band UPA i trwała operacja „Wisła” wysiedlania rodzimych mieszkańców sprzyjających Ukraińcom.
Tam odwiedził nas pierwszy raz ojciec, w mundurze wojskowym, w stopniu kaprala. Mama powiedziała dzieciom: - To jest wasz ojciec. Walczył w czasie wojny w szeregach I Armii W P, otrzymał liczne medale, ordery i odznaczenia.
Odznaczenia kaprala Bronisława Burskiego:
Medal za Warszawę 1939-1945
Medal za Odrę, Nysę, Bałtyk
Medal Za udział w walkach o Berlin
Medal Zwycięstwa i Wolności 1945
Order Odrodzenia Polski, Polonia Restituta
Odznaka Grunwaldzka nadawana za udział w walkach w okresie II wojny światowej.
Za zasługi wojenne otrzymał też gospodarstwo 10 hektarowe z zabudowaniami, z którego zrezygnował, bo było za daleko od krewnych.
Po zakończonej wojnie jeszcze przez rok przebywał w wojsku, w Trzebini. Mama musiała sama sobie radzić z trójką dzieci w tym ciężkim ,powojennym okresie.
Po wojnie i późnym zdemobilizowaniu, ojciec wrócił do nas, jednak nie potrafił się odnaleźć w górskich terenach i podjął decyzję wyjazdu na Ziemie Zachodnie, gdzie był już stryjek. Udało się zająć wolny jeszcze dom w lipcu 1946 roku, w Tyńcu Małym, gdzie było już kilka rodzin z Kresów. Otrzymał na początek 60 arów ziemi i posadę dróżnika. Wybrał stałą posadę w Rejonie Dróg Publicznych Dodatkowo mógł użytkować jeszcze hektar, z którego dało się utrzymać krowę, świniaka i drobny inwentarz. Następnie, jako kowal, dopracował się emerytury.
Kolejne rodziny przybyły do wsi w roku 1947 z Rzeszowszczyzny. Do roku 1947 jeszcze w wielu domach mieszkała ludność niemiecka w oczekiwaniu na przesiedlenie. Ojciec nie wyraził zgody na przystąpienie do założonej 20 kwietnia 1947 spółdzielni parcelacyjno-osadniczej przez napływających z Husowa osadników i stąd były potem różne kłopoty.
W Tyńcu Małym, na pamiątkę skąd przybyli pierwsi osadnicy, nazwano ulice, jest Tarnopolska, Husowska.
Dziadek po wkroczeniu Rosjan 17 września 1939 roku na tereny wschodniej Polski został zesłany na Sibir z czwórką młodszych dzieci, skąd w wyniku porozumienia Sikorski – Stalin, zawartym w grudniu 1941, został zwolniony z łagrów i po dotarciu do Krasnowodzka (obecnie Türkmenbaşy końcowej stacji kolei transkaspijskiej) razem z dziećmi przetransportowani zastali statkiem do Persji (Iran).
Z Krasnowodzka odchodziły transporty statków, była tam tymczasowa dobrze zorganizowana przez Polaków, żołnierzy Andersa, przy wsparciu władz radzieckich baza, którą kierował ze swoim sztabem pułkownik Zygmunt Berling. Odprawiali około 5 tys. ludzi dziennie. Logistycznie była to wielka operacja, Armia Andersa, rodziny zwolnione z lagrów i całe sierocińce dzieci polskich z pociągów przesiadali się na statki towarowe, które miały ich wywieźć z nieludzkiej ziemi. Sierocińce często były zapełniane przez sowietów polskimi dziećmi aresztowanych „wrogów ludu”. Jak wspomina Berling dzieci często były w bardzo złym stanie fizycznym i zdrowotnym.
Klimat tam był surowy, wodę dostarczano statkami, upał, często burze piaskowe uniemożliwiały regularny załadunek ludzi na statki i spiętrzające się transporty sprawiały czasem problemy logistyczne. Ostatni statek z oddziałami Andersa do Pahlawi odszedł 30 sierpnia 1942 roku.
Dziadkowie dotarli do Persji, ale wycieńczeni wcześniej w lagrach umarli i pochowani zostali na obcej ziemi w Persji. Ciotka z rodzeństwem miała szczęście dostać się z tysiącem małych polskich sierot do Indii, w stanie Nawanagar, gdzie w obozie powstałym z inicjatywy Maharadży Jama Saheba Digvijaysinghjiego zajęto się nimi, tam skończyła szkołę i po wojnie mama ściągnęła ją do Polski.