Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Kąty Wrocławskie
Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Październik 1951. Mieszkańcy Wileńszczyzny śpią jeszcze, gdy ich gospodarstwo okrążyli sowieccy żołnierze. O świcie polecenie: macie dwie godziny na zebranie podręcznego bagażu i wyjazd. Co, gdzie, z jakiego powodu? - nikt nic nie mówi.
Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina

Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Nasze historie. Na „zaproszenie” Stalina
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Zapytali oficera - zajedziecie na miejsce, tam się dowiecie. Na miejscu też się nie dowiedzieli. Tak rodzina Żukowskich znalazła się bez jakiegokolwiek wyroku sądu w drodze na Sibir.

Nie wyjechali z pierwszymi przesiedleńcami z Wileńszczyzny, bo czekali na ojca, który był na zesłaniu w Workucie za przynależność do AK. Kiedy wrócił z zesłania w 1948, już nie można było starać się na wyjazd do Polski, akcja przesiedlania zakończyła się.

Zawieziono ich na stację Podbrodzie, skąd po długim oczekiwaniu transport w bydlęcych wagonach - pociąg złożony z 97 wagonów, w każdym po 5 rodzin, dwie lokomotywy, ruszył w nieznane na wschód. Było ich czworo: rodzice, siostra i opowiadający historię syn Romuald. W momencie wyjazdu, o godz. 6 rano, w pociągu rozległy się śpiewy Boże coś Polskę, Jeszcze Polska nie zginęła i płacz. Nikt nie wiedział dokąd jadą.

Przy zabieraniu z domu, jakiś życzliwy podpowiedział im: zabierzcie ze sobą piły i siekiery. Zabrali też maszynę do szycia i żelazko, co wkrótce okazało się bardzo pomocne. Drewna nie brakowało, a mama Romana potrafiła szyć i za to uzyskiwała jedzenie.

Podróż trwała 15 dni, przejechali 6000 km, Ural, by znaleźć się nad rzeką Jenisej w Krasnojarskim Kraju w środkowej Syberii, wmieście Krasnojarsk. Tam wyładowano ich na rampie towarowej, gdzie czekali na kolejny transport przez całą noc, cały czas w obstawie żołnierzy sowieckich. Ciężarówkami skrzyniowymi, wywrotkami, zawieziono ich na brzeg Jeniseju, gdzie czekały na nich barki towarowe. Po załadunku, barki odholowano na środek wielkiej rzeki - zakotwiczono i znowu czekanie dobę na niewiadome. Już wtedy obstawa na brzegu zniknęła. Następnego dnia barki ciągnięte przez holowniki dotarły do przystani, skąd rozdzielani byli na różne kołchozy. Przydzielono ich z innymi rodzinami i poszli 30 km do kołchozu obok zaprzęgów ciągniętych przez woły (na wozach lichy dobytek i starsi ludzie).

Wszystkiego musieli się dorabiać od zera, na Wileńszczyźnie pozostawili dom, spichlerz, stajnię, stodołę, gospodarstwo 50 hektarowe, 4 konie, świnie, owce. Gospodarstwo to i tak wkrótce w wyniku kolektywizacji przejęła władza radziecka, część zabudowań rozebrano.

Zakwaterowano ich w szkole, pięć rodzin w jednym pokoju, tam podeszła jakaś kobieta i mówi: tyle czasu byliście w drodze i zapewne nie mieliście ciepłego jedzenia, przyniosłam wam ciepłą zupę, zupa to zaparzona rozbełtana mąka żytnia z wkrojoną cebulą. Chleb z mąki żytniej z lebiodą.

Zimę przeżyli dokwaterowani do rodziny kołchoźników, na wiosnę musieli sami zadbać o miejsce do życia. Zimą temperatury dochodziły do -60 stopni, wódka gęstniała. Pracę przerywano dopiero jak było ponad -40 st. C. Lody na Jeniseju topniały dopiero w maju.

Z nikim nie można było rozmawiać o polityce czy się skarżyć. Często wyzywano ich od bandytów. Dopiero jak szli do głosowania, jako obywatele Związku Radzieckiego, ludzie zobaczyli, że nie są pozbawieni praw obywatelskich więc sytuacja się zmieniła.

Dostali starą kuźnie, którą rozebrali by postawić w drugim miejscu jako dom. Drewna w lasach i ludzi chętnych do pomocy było sporo. Kuźnia była strasznie okopcona i wiele pracy było przy czyszczeniu. Wewnątrz otynkowało się gliną, zalepiło szpary i pobieliło wapnem. Pracując ciężko w kołchozie dorobili się krowy, dla której postawili stajenkę. Miejscowi nie mogli się nadziwić, że dla krowy stawiają dom, tam bydło przebywało na dworze.

Pan Roman ze swoją siostrą pracował ciężko na traktorze na gąsienicach, często na noc do domu nie wracał. Zbudowali sobie mały domek na płozach i ciągali go w pola, by można było w nim nocować nie tracąc czasu na powroty. Przy dobrej organizacji pracy można było wykonać sporą normę i zaliczyć trzy dniówki obrachunkowe za dzień. Traktory pracowały w dzień i noc, tylko ludzie się zmieniali. Dopiero jak ziemia zamarzła traktory wracały z pola, a zimy były surowe - wódka której zawsze było pod dostatkiem, gęstniała na mrozie. Zarośnięte samosiejkami przez okres wojny pola karczowano. We wsi było dużo samotnych kobiet, bo mężczyźni nie wrócili z wojny. Jaką wykonano pracę może świadczyć: w chwili przyjazdu ornej ziemi było 200 hektarów, jak odjeżdżali po pięciu latach już było 12 000 hektarów.

Ojciec był stolarzem więc wszelkie sprzęty sam wykonał. Walizkę (na zdjęciach) na powrotną drogę pan Roman dostał od ojca.

Chcieli wrócić na ojcowiznę, nie pozwolono - musieli jechać prosto do nowej granicy z Polską w Terespolu. Przesiedli się do Polskich wagonów, gdzie spotkanie z polskimi pogranicznikami było bardzo serdeczne, głos panu Romanowi się w tym momencie załamuje, wspomnienia ożywają.

Udało im się wrócić, bo podstępem oszukując cenzorów poczty, drogą pośrednią dali znać gdzie są i proszą o ratunek. Ambasada Polska w Moskwie, jak już o nich wiedziała – pomogła. Ale wielu jeszcze pozostało na zawsze na nieludzkiej Ziemi.

Wrócili w roku 1956 do Polski, by kolejny raz zaczynać od nowa organizować sobie życie.

Matka pana Romana powiedziała; „ jak umrę, to sowieci stracą największego wroga”.

Po powitaniu na granicy przez polskiego pogranicznika ludzie rzucili się go uściskać. Po przejechaniu granicy w Terespolu byli oczekiwanymi gośćmi, dla których przygotowano wszystko na przyjęcie, jedzenie, kąpiel, odpoczynek, przez noc wykonano wszelkie dokumenty.

Dojechali do Warszawy, a tam czekali na nich studenci, nikomu nie pozwolili nosić bagażu. Studenci rozlokowali wszystkich w odpowiednich pociągach, które wiozły do rodzin. Takiej serdeczności, która wyciskała łzy radości, nie spodziewali się po latach poniewierki w obcym kraju. Do dzisiaj nie wiedzą, za co stracili dobytek życia i za co byli pięć lat na Syberii?

Więcej informacji znajdziesz w gazecie powiatu wrocławskiego
Express Wrocławski


Stanisław Cały



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Poniedziałek 29 kwietnia 2024
Imieniny
Hugona, Piotra, Roberty

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl