Budynek, w którym mieści się podstacja pogotowia ratunkowego w Gniechowicach jest nieremontowany od 30 lat. Przeciekający dach, podłoga ze starych płyt paździerzowych składają się na warunki, w których przebywa zespół medyczny w oczekiwaniu na wezwanie. - Budynek jest do kapitalnego remontu, ale wystarczyłoby właściwie zamiast niego postawić zwykły kontener - mówi Andrzej Nabzdyk, kierownik podstacji w Gniechowicach i Sobótce.
Dwie erki wyjeżdżają do chorych mieszkających na terenie pięciu gmin: Kątów Wrocławskich, Kobierzyc, Sobótki, Mietkowa i Jordanowa. - Nie sam dojazd jest problematyczny, co zużycie karetek. Rocznie robimy ponad sto tysięcy kilometrów - informuje lekarz.
Andrzej Nabzdyk, kierownik podstacji w Gniechowicach i Sobótce Fot. WFP
Pogotowie lotnicze
Zgodnie z ustawą karetka na dojazd do pacjenta poza terenem zabudowanym ma piętnaście minut. Co dzieje się w sytuacji, gdy dwie z karetek na terenie powiatu są zajęte, a wystąpiła pilna potrzeba wyjazdu w kolejne miejsce?
- Wtedy do akcji rusza pogotowie lotnicze - wyjaśnia Andrzej Nabzdyk. - Oczywiście, zawsze w sytuacji nagłej potrzeby, przy jednoczesnym braku karetek i gdy pogoda jest ku temu sprzyjająca. Od momentu otrzymania zgłoszenia do przylotu helikoptera mija około 11 - 12 minut.
Lekarzy pracujących w takim systemie (dwunastogodzinnym) jest coraz mniej. Nic dziwnego, skoro płace są niskie (lekarz w podstacji zarabia około 2 tysiące złotych), warunki lokalowe i socjalne kiepskie, a praca trudna i wyczerpująca. W grudniu na jedenastu lekarzy z podstacji odeszło pięciu.
Część wyjechała z Polski, a inni poszli do pracy w szpitalach. - Na ich miejsce przybyły dwie nowe osoby, które dopiero uczą się pracy - mówi kierownik podstacji. A trochę potrwa, nim staną się wytrawnymi lekarzami pogotowia ratunkowego.
Fot. WFP
Karetka bez lekarza?
Na razie na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców przypada pięciu lekarzy. Kierownik podstacji przypuszcza, że w niedalekiej przyszłości może dojść do sytuacji, że w karetkach będzie jeździć sam zespół paramedyczny - czyli bez lekarza. Wtedy jednak pacjent będzie bezpośrednio trafiał do szpitala. Tylko lekarz może bowiem zdiagnozować chorobę oraz zaordynować leki.
A jak jest z samymi zgłoszeniami? Czy ludzie wzywają pogotowie tylko w naprawdę ciężkich, nagłych wypadkach?
- Jest lepiej, choć ludzie nastawieni są często roszczeniowo - przyznaje dr Nabzdyk. - Skuteczność wezwań oscyluje w granicach pięćdziesięciu procent.
Oznacza to, że i dyspozytorzy uczą się odmawiać w przypadku niezasadności zgłoszeń. Od dwóch lat dyspozytornia znajduje się we Wrocławiu przy ul. Zapolskiej (wcześniej była w Gniechowicach).
Przypomnijmy, że pogotowie ratunkowe ma obowiązek wyjechać do pacjenta w sytuacji zagrożenia życia, takich jak uraz, wypadek, nagłe zachorowanie, zatrucie czy poród. Nie nadużywajmy więc cierpliwości lekarzy i nie wzywajmy ich np. w przypadku grypy. W tym samym czasie karetki może potrzebować ktoś znacznie bardziej zagrożony od nas.
Fot. WFP
Fot. WFP