Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Kąty Wrocławskie
Pierniki z buraków

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Boże Narodzenie osiemdziesiąt lat temu. Farsz z suszonych owoców i wróżby z kutii. Wojenne święta. Uratowane żarno i pierniki z buraków cukrowych. O tamtych świętach opowiadają państwo Całowie z Gniechowic.

Państwo ZofiaFeliks Całowie, mieszkańcy Gniechowic niedawno obchodzili 60-lecie małżeństwa. Dziś opowiadają, jak osiemdziesiąt i sześćdziesiąt lat temu spędzali Boże Narodzenie. Wigilia przed osiemdziesięcioma latami. Pani Zofia Cały była wtedy dziewięcioletnią dziewczynką. Mieszkała w Sokołówce, 30 kilometrów na południe od Lwowa. Te pierwsze święta po jej urodzeniu nie były wesołe - gdy miała zaledwie dwa tygodnie, umarł ojciec. Jedynym mężczyzną w domu został

dziadek.- W dzień wigilijny dziadek krzątał się koło bydła. Brał opłatek i szedł z nim do krów i koni. Dzielił się ze zwierzętami, coś tam przy tym mówiąc. Nas, dzieci, zapewniał, że o północy zwierzęta przemówią ludzkim głosem. Ale my jakoś nigdy nic nie usłyszeliśmy. Czy dziadek słyszał? Kto wie - uśmiecha się do wspomnień pani Zofia.

Opłatek smarowało się miodem. A dla zbłąkanego gościa z daleka dodatkowy talerz stał przez całe święta. Wigilia rozpoczynała się modlitwą za żywych i umarłych i podziękowaniem za cały rok. Na wieczerzę podawano barszcz z uszkami albo pierogami, gołąbki z kaszą gryczaną i grzybami, rybę w galarecie i smażoną. Same potrawy nie różniły się od tych zjadanych w wigilijny wieczór współcześnie. Różnica polegała na sposobie ich przygotowania. - Na farsz do pierogów suszyło się owoce - mówi pani Zofia. -

Ryby były zawsze świeżo łapane. A z kutii wróżono. Dziadek pszenicę rzucał na powałę. Ile się czepi pszenicy, tyle z morgi urodzaju będzie. Po kolacji młodzież brała widelce i łyżki, wiązała je i wychodziła na dwór. Kołatali nimi głośno, a z której strony pies zaszczekał, z tamtej strony miał nadejść mąż lub żona. Znowu po liczbie sztachet w płocie wróżono, ile lat przyjdzie poczekać na zaślubiny.

Fot. WFP

- Żona wychowywała się w miejscowości książąt Sieniawskich, a ja tam, gdzie Fredro się urodził, Benkowej Wiszni - mówi Feliks Cały. - Boże Narodzenie to było największe, najmilsze święto dla dzieci. Choinka prosto z lasu, a na niej ozdoby własnoręcznie wykonane. Obok choinki zawsze szopka stała, co ją ojciec robił. A spod obrusa wyciągano źdźbło siana i z niego przyszłość przepowiadano. Lubiliśmy, jak kolędnicy przychodzili. Mieli ze sobą szopkę, ale jaka to szopka była!. Czterech chłopa ją musiało nieść. Wszystko w niej wyrzeźbione było: lalki z drewna i Matka Boska, co przędła. Ruchome postacie. Dziś artyści są w mieście, ale kiedyś to we wsiach mieszkali...Bieda była taka, że na święta do pierników dodawano syrop zrobiony z buraków cukrowych. Gotowało się buraki, potem je wysmażało i ta masa była jak miód. W tamtych czasach, jak ktoś leniwy był, to po prostu umierał. Na wiosnę to aż ludzie puchli z głodu. Trzeba było umieć sobie radzić. Państwo Całowie pamiętają jedną z wojennych wigilii. Uciekli wtedy ze Lwowa i zamieszkali pod Tarnobrzegiem, blisko strefy frontowej. - Wymienialiśmy wtedy mleko za bimber - wspomina pan Feliks. - Nauczyliśmy się go robić, żeby na mleko i inne produkty dla dziecka zamieniać.

- Nie było nic - dodaje pani Zofia. - Wszystko, co mieliśmy, Niemcy i Rosjanie zabierali. Ze schowanej pszenicy mełło się na żarnach zboże. Ale nie można się było przyznawać do ich posiadania. Dwa nam zabrali, tylko jedno uratowaliśmy. Z tej pierwszej, białej mąki zawsze na jakąś bułeczkę starczyło, reszta z przemiału szła na pierogi. Pani Zofia ma świadomość swoich słów. Sześć razy była aresztowana.Pewnej wigilii 1944 roku pan Feliks próbował dostać się z Rzeszowa, gdzie pracował jako urzędnik, do domu pod Tarnobrzegiem. - Okazją dostałem się do Tarnobrzegu, potem do Józefowa, a stamtąd już nie było jak dojść - wszędzie łąki torfowe. Zacząłem się przez nie przedzierać. Nieomal czułem, jak się topię. I wtedy zobaczyłem człowieka. To Rosjanin był. Pomógł mi i poszedł ze mną do domu. Taka była tamta wojenna wigilia: przy stole ja, żona, dziecko i obcy - wróg, a jednak przyjaciel.

Więcej informacji znajdziesz w gazecie powiatu wrocławskiego
Express Wrocławski


Magda Wieteska



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Niedziela 28 kwietnia 2024
Imieniny
Bogny, Walerii, Witalisa

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl