Była wczesna wiosna 1946 roku. Pani Miller z sześcioletnią córką Ruth spieszyły się na stację kolejowa. Jako Niemki, po wojnie zdecydowały się opuścić ziemie należące teraz do Polski. W drodze do pociągu, nieopodal domu ostatniego niemieckiego burmistrza, kobieta dostrzegła małego, polskiego chłopca. Dziecko bawiło się starą książka z zamiłowaniem wydzierając z niej karteczki. Zaciekawiona podeszła bliżej. Garść cukierków wyjętych z bagażu przekupiło malucha, który chętnie przystał na wymianę. Pani Miller chowa książkę do walizki i wraz z córką wyjeżdżają z Polski wgłąb Niemiec. W raz z tysiącami przesiedleńców z wielu rejonów Śląska trafia na północ. Tam z biegiem czasu powstaje izba pamięci wysiedlonych. Kobieta umieszcza w niej zabraną z Kątów książkę.
Telefon po 60 latach
Tu historia mogłaby się zakończyć nie ujawniając, jaką książkę wywiozła z Kątów pani Miller. Jednak przed dwoma laty Ruth zadzwoniła do Polski. - Wtedy sześciolatka a teraz leciwa staruszka nawiązuje z nami kontakt – mówi Jerzy Grenda, przewodniczący Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Kąckiej i znawca historii miasta. - Kobieta tłumaczy, że w okolicy, w której mieszka, nie ma już nikogo z Kątów. Doszła do wniosku, że gdy umrze książka popadnie w zapomnienie – tłumaczy pan Jerzy.
Ruth zabiera książkę z tamtejszej izby pamięci i przywozi do Polski. - Okazuje się, że jest to XIX-wieczna kronika miasta „Chronik von Canth” - mówi Jerzy Grenda. Po 60 latach książka znów znajduje się w Kątach Wrocławskich. Nieznany autor odręcznym, kaligrafowanym gotykiem opisał całą historię miasta. Opatrzył ją rysunkami wykonanymi nie pędzelkiem a piórkiem. Grube stronice papieru doskonale oparły się czasowi, jedynie lekko pożółkły. Oprawiona w twardą okładkę kronika zachowała się w znakomitym stanie. Brak w niej ledwie kilku zdjęć wyrwanych jeszcze przez małego chłopca.
Poszli tropem kroniki
Anonimowy autor pisząc kronikę posiłkował się na pracach kąckiego nauczyciela Karpiszki, który wydał swoją kronikę w 1851 roku. Opisywał w niej historie miasta aż od XII wieku. To było jego dzieło życia i tyle o nim wiadomo. Anonim dodał wiele swoich informacji i zachował ciągłość od 1851 roku aż do 1945 roku.
Kronika została przetłumaczona. Jest w niej opisana dosyć dokładnie bitwa pod Kątami w 1807 roku. Artykuł na ten temat Jerzy Grenda umieścił w internecie. - Pasjonaci z wykrywaczami metali poszukujący śladów historii od razu poszli na miejsce bitwy. Znaleźli kule od muszkietu i kokile - to miska do wytapiania ołowiu, z którego potem lało się kule – opowiada autor.
Tajemnicą pozostaje w jaki sposób tak cenna książka stałą się zabawką kilkuletniego chłopca. Być może znalazł ją w opuszczonym domu burmistrza. Tego jednak nigdy się nie dowiemy.
Ciekawostką jest jednak polsko brzmiące nazwisko nauczyciela-kronikarza. - Przeglądając archiwalne spisy ludności można znaleźć wiele podobnych nazwisk – mówi pan Jerzy. - Choć za Niemców Kąty były uważane za typowo niemieckie miasteczko, w przeciwieństwie do wsi, w których, choćby w nazwach było wiele polskości – dodaje.
Kronika w Izbie Pamięci
Dziś „Chronik von Canth” można oglądać w Regionalnej Izbie Pamięci. która mieści się w budynku GOKiS. Izba otwarta jest dla wszystkich chętnych w każdą sobotę od godz. 11.00 do 12.00 (wejście obok sceny od strony parkingu). Dla większych grup, lub osób przejezdnych istnieje możliwość obejrzenia zgromadzonych przez nas zbiorów w po uprzednim uzgodnieniu. W Izbie znajduje się także wiele innych eksponatów w historii regionu. Najstarszy liczy sobie 2,5 tysiąca lat.