Zdaniem winiarzy nowa ustawa z 2004 roku określająca wymogi produkcji i sprzedaży wina jest fatalna. Rolnik, który chce produkować i handlować trunkiem musi zatrudnić chemika i zamontować linię produkcyjną (rozlewnię).
- Kolejne koszty pochłoną badania sanepidu, inspekcji ochrony środowiska, straży pożarnej i ZUS. Właściciel musi również przedstawić świadectwo o niekaralności – tłumaczy Zbyszek Zagórski, student górnictwa i właściciel winnicy w Nasławicach.
Na 13-arowej działce uprawia kilkadziesiąt odmian winorośl na wina deserowe, białe, czerwone i różowe. W budynku gospodarczym planuje zrobić przetwórnię.
- Kilka dni temu plantację zaatakowały szpaki i zjadły około 200 kilogramów winogrona. Uczymy się na błędach, dlatego w przyszłym roku chcemy uprawę zabezpieczyć siatką – mówi Elżbieta Mikłaszewska, współwłaścicielka plantacji.
We Francji, Włoszech lub Czechach rolnicy nie mają problemów ze sprzedażą własnego wina. W Polsce wymogi ustawy powodują, że produkcja jest nieopłacalna.
- Nie chcemy cudów, ale dostosowania naszej ustawy do europejskiej. Po co mamy na „lewo” handlować winem i pogłębiać szarą strefę, jak można dostosować prawo, abyśmy płacili akcyzę i sprzedawali trunek hurtowniom – mówi Maciej Sierpiński, wiceprezes stowarzyszenia Winiarzy i Miodosytników Polskich.
W naszym kraju można produkować dowolne ilości wina, ale nie wolno go destylować np. robić winiaka i sprzedawać. Większość winiarzy ma nadzieję, że prawo się zmieni i sklepowe tanie wina zastąpią trunki lepszej jakości.