Maria Zawadzka miała 15 lat, kiedy wpadła w ulicznej łapance w Rawie Mazowieckiej, gdzie mieszkała. Po przesłuchaniu przez gestapo przewieziono ją kolejowym transportem do Brauschwende. Przez 4 lata codziennie zbierała ziemniaki, doiła krowy i wykonywała wszystkie polecenia bauera, który nie uznawał sprzeciwów.
- Z czasem przyzwyczaiłam się do ciężkiej pracy i nie miałam źle. Wiem, że inni mieli gorzej. Część Polaków pracowała na 3 zmiany w fabryce amunicji, gdzie panowały surowe warunki i obostrzenia. Podczas produkcji ludzie zasypiali ze zmęczenia – opowiada pani Maria.
Po wojnie poznała męża, z którym pojechała szukać szczęścia do Warszawy. I choć mężczyzna budował Marszałkowską Dzielnicę Mieszkaniową (MDM) rodzina pozostawała bez domu. Pani Maria dowiedziała się od koleżanki, że w Sobótce jest praca i można łatwo znaleźć mieszkanie. Nie zastanawiając się długo kobieta osiedliła się w Sobótce.
Zdradliwa fermentownia
- Znalazłam pracę w browarze. Wtedy w zakładzie pracowało ponad 100 osób. Najpierw byłam na flaszkowni. Pracowało tam 12 kobiet i jeden ślusarz. Później przeniesiono na mnie na fermentownię, gdzie w potężnych zbiornikach dojrzewało piwo – wspomina kobieta.
Podczas fermentacji z kadzi wydobywa się dwutlenek węgla, który nie jest gazem trującym. Jednak jego spora zawartość w powietrzu może drastycznie spowodować niedotlenienie organizmu i śmierć. Znane są przypadki zgonów w kopalniach, cukrowniach, browarach i wytwórniach win. Obecnie na nowoczesnych wydziałach stosowane są specjalne czujki do wykrywania dwutlenku węgla, ale dawniej tego nie było.
- Gaz jest zdradliwy. Z wydziału nie można uciec, bo natychmiast traciło się przytomność. Dlatego na fermentowni wiele prac np. czyszczenie kotłów robiły dwie osoby. Jeden pracownik zawsze ubezpieczał drugiego – tłumaczy mieszkanka Sobótki.
W ciągu 18 lat pracy w browarze poznała wszystkie wydziały słodownię, rozlewnię, warzelnię, laboratorium i inne. Na pamięć zna cały proces produkcji jasnego pełnego.
Potrzebny sponsor
Po śmierci pierwszego męża pani Maria drugi raz wyszła za mąż. Po czterech latach niemieckiej niewoli i pracy w browarze otrzymuje 1280 zł renty rodzinnej. Związek osób pokrzywdzonych przez III Rzeszę przyznał jej jednorazowy dodatek w kwocie trzech tysięcy złotych.
- W 1985 roku pojechałam do Wrocławia, gdzie odbył się pierwszy zjazd związku. Władze obiecały, że za każdy dzień spędzony w Niemczech otrzymamy pieniądze. Teraz dziwię się, jak mogłam w to uwierzyć – mówi kobieta.
W ZUS-ie doradzono jej, aby zrezygnowała z emerytury i przyszła na rentę rodzinną. Posłuchała. Dziś 80-latka zastanawia się, czy ZUS ma dla niej dodatki do renty.
- Są różne dodatki np. za tajne nauczanie, kombatanckie czy pielęgnacyjne. Nie możemy podać szczegółów odnośnie tej pani, bo obowiązuje nas ustawa o ochronie danych osobowych. Najlepiej, gdyby sama zainteresowana zgłosiła do wrocławskiego oddziału ZUS. W biurze obsługi klienta zostanie o wszystkim poinformowana – tłumaczy Wojciech Andrusiewicz z biura prasowego ZUS w Warszawie.
Pani Maria wiele widziała i przeżyła. Gdy umierał pierwszy mąż namawiał ją, aby napisała pamiętnik. Kobieta prowadzi chronologiczne zapiski w grubym zeszycie. Jej marzeniem jest wydanie wspomnień.
- Dziś to trudne przedsięwzięcie, bo każdy autor musi znaleźć sobie sponsora. My pomagamy ludziom, którzy mają na koncie 3 tytuły książkowe. Jednak prawdziwy twórca nie załamuje rąk, będzie pisał i ostatecznie wyda wspomnienia – podkreśla Andrzej Bartyński, prezes dolnośląskiego oddziału Związku Literatów Polskich.