Idąc ulicą Daszyńskiego w Zgorzelcu gołym okiem ocenić można straty jakie spowodowała tegoroczna powódź. Woda sięgała niemal do okien. Dziś część działających dotychczas lokali została zamknięta. Ci, do których udało się nam dotrzeć ze łzami w oczach szacują straty.
W jednym z biur podróży zastaliśmy właściciela. W pomieszczeniu panował wyczuwalny smród wilgoci. Czarne ściany, porośnięte grzybem i stare popowodziowe meble - tak wygląda dziś lokal Roberta Tryfona.
- Nie mogę zamknąć firmy. Nie mam też środków finansowych na to, żeby wyremontować pomieszczenie - powiedział Robert Tryfon.
Znikąd nie ma pomocy
- Znalazłem się w tragicznej sytuacji. Okazuje się, że miasto nie ma środków by wesprzeć małych przedsiębiorców takich jak ja - powiedział właściciel Biura Turystycznego „Gremi Trawel” Robert Tryfon. - Oprócz oględzin władz samorządowych nikogo tu więcej nie było. Burmistrz miasta obiecał pomoc ale minął miesiąc i nie ma znikąd odzewu. Żadnej pomocy, żadnego zainteresowania, żadnej inicjatywy ze strony władz. W tym momencie jestem skazany na drugą klęskę.
Podobnie przedstawia sprawę właściciel sklepu „Szuwarek” znajdującego się przy ulicy Daszyńskiego.
- Na dzień dzisiejszy nie otrzymałem obiecanego mi wsparcia finansowego. Owszem, były u mnie osoby z pomocy społecznej ale na oględzinach się skończyło - powiedział Andrzej Łojas.
Mieszkańcy kamienic znajdujących się przy ulicy Daszyńskiego częściowo opuścili lokale. Większa ich część walczy na własna rękę z usuwaniem popowodziowych szkód. Dorota Bianga, mieszkanka niskiego parteru jest załamana sytuacją, w której się znalazła. Rzeka zalała w jej kamienicy całą piwnicę. W mieszkaniu woda sięgała czterdziestu centymetrów.
Nikt nas o niczym nie powiadomił
Dorota Bianga ma żal do władz o to, że nikt nie uprzedził mieszkańców ulicy Daszyńskiego o tym, że grozi im podtopienie.
- Rano straż miejska zaapelowała, żeby nabrać sobie wody pitnej - powiedziała Dorota Bianga. - Gdyby nie to, że moja córka przybiegła powiadomić nas o zbliżającej się fali nie zdążylibyśmy nawet wynieść łóżka na półpiętro.
Jesteśmy skazani na klęskę
- Do tej pory otrzymałam 4 tysiące złotych i kilka pasztetów z MOPS - u. Za pieniądze kupiłam meble do mieszkania, których nawet do tego bałaganu nie mogę wstawić. Boję się, że wpadnę z nimi do piwnicy. Czekam teraz na dwa tysiące złotych od wojewody ale to i tak jest nic - opowiada rozgoryczona Dorota Bianga.
Piwnica pani Doroty jest w opłakanym stanie.
- Dotąd sięgała woda - powiedziała pani Bianga wskazując palcem na scanię na półpiętrze.
Ściany zalanej piwnicy są mokre, miejscami widać pozostałości szlamu, który pozostawili uprzątający to miejsce strażacy. Na ścianach kwitnie grzyb. Z dziury w ścianie, która przed powodzią była oknem widać rzekę. Wystarczy by jej poziom znowu wzrósł i ponowne woda wedrze się do podziemia.
Po drugiej stronie Nysy
W Goerlitz sytuacja wygląda znacznie lepiej. Ich kamienice położne są nieco wyżej i nie zostały aż tak zniszczone.
- Niemcy, stali i robili zdjęcia gdy my układaliśmy worki piaskiem - wspomina Dorota Bianga.
Jeden z naszych zachodnich sąsiadów tak określił zaistniałą sytuację:
- W Niemczech nie było tak tragicznie jak w Polsce. Nie rozumiem dlaczego Polacy muszą wciąż tak cierpieć. Najpierw ta smutna historia z Lechem Kaczyśkim a teraz jeszcze powódź - powiedział Ludwik Steher.