Policjant od 12 lat pracował w Komendzie Miejskiej Policji we Wrocławiu, był przewodnikiem psa tropiącego. Od dawna interesował się spadochroniarstwem i prywatnie zapisał się na kurs. Jego pierwszy skok okazał się śmiertelny.
Zdaniem Markiza Białeckiego, instruktora z 18-letnim stażem, organizatorzy kursu popełnili szereg błędów, a skoczek był niedoszkolony.
- Z tego co wiem mężczyzna skoczył bez "automatu" – urządzenia, które automatycznie otwiera spadochron zapasowy. Oprócz tego uchwyt linki stalowej tzw. pin, powinien być luźny i to on przyblokował otworzenie czaszy – tłumaczy instruktor.
Policjant skakał z wysokości 1,5 tys. metrów. Przez cały czas miał kontakt radiowy z instruktorem. Pięćdziesiąt metrów nad ziemią ratował się otwierając spadochron zapasowy, ale było już za późno na jego rozwinięcie.
- Natychmiast po zauważeniu problemów skoczek powinien wypiąć się i otworzyć spadochron zapasowy. Moim zdaniem był niedoszkolony, a winę za to ponosi organizator kursu – uważa Markiz Białecki.
Niestety nie udało nam się skontaktować ze stowarzyszeniem Olimpic, które szkoliło skoczka, telefon w siedzibie został tymczasowo wyłączony.
Rodzina policjanta jest pod stałą opieką psychologa. Wypadkiem wstrząśnięci są również jego koledzy. Powołano specjalną komisję do wyjaśnienia przyczyn tragedii.