Jastrząb potrafi włamać się do gołębnika i podobnie jak kuna wymordować stado ptaków. Przekonał się o tym jeden z działkowców z Sobótki, który na dachu altanki trzymał klatkę z gołębiami.
- Rano zobaczyłem, że siatka jest zniszczona, a w środku leży mnóstwo pierza. Po chwili nalazłem zmasakrowane gołębie. Jeden z nich był pamiątką, dlatego to dla mnie osobista tragedia – ubolewa Grzegorz Liwiecki.
Hodowcy szacują, że z powodu ataku drapieżników w ciągu roku do domu nie wraca 8-10 procent gołębi. Podczas zawodów osiągają one prędkość 125 km na godzinę. Jastrząb atakuje z góry i niespodziewanie, osiągając prędkość do 350 km/h.
Innymi innymi drapieżnikami są kuna, szczur i tchórz.
- To zwierzęta, które działają cicho i w nocy. Prawdopodobnie tchórz wymordował jednemu z naszych kolegów 23 gołębie. Głodne potrafią pokonać najmniejszy otwór w klatce – mówi Zbigniew Klepuszewski z Sulistrowiczek.
Champion ginie w hali
W gminie Sobótka gołębie hoduje ok. 40 osób.
Antoni Turowski z Sulitrowic ma ich ponad setkę. Ptaki trzyma w solidnych klatkach na podwórzu i na piętrze w stodole. Stado jest dobrze zabezpieczone nie tylko przed jastrzębiami, ale również przed pospolitymi złodziejami. W przeszłości panu Turowskiemu, zdarzyło się, że z klatek zniknęły ptaki, które wygrywały zawody.
Odszkodowanie w wysokości tysiąca złotych otrzymał za championa, który zginął w hali katowickich targów w 2006 roku.
- Nigdy nie zapomnę tej tragedii. O godzinie 3 w nocy wyjechaliśmy z Jordanowa do Katowic. O siódmej otworzono halę i ruszyły tłumy. Największy tłok panował o godzinie 13 podczas rozdawania nagród. I pomyśleć, że cztery godziny później zginęło tyle ludzi – opowiada Turowski.
Zdaniem hodowców ofiar mogło być o wiele więcej, gdyby hala runęła w chwili wręczania nagród.
- Najwięcej ludzi uratował Małysz. Kiedy wracaliśmy do domu masa ludzi pakowała się, aby zdążyć na skoki. Jestem pewien, że gdyby nie zawody ofiar byłoby o wiele więcej – uzasadnia hodowca.
Ludzi, którzy w dniu katastrofy byli w hali przesłuchiwała policja w Sobótce.
- Pytali o różne szczegóły np. czy w hali nie zauważyliśmy czegoś podejrzanego. Dla mnie dziwne było, że woda zbierała się na stoliku w bufecie. Najpierw myślałem, że to rozlana herbata. Okazało się jednak, że mógł to być rozpuszczony śnieg z dachu – tłumaczy hodowca.
Szczęściarz Antoni
Pan Antoni przez 12 lat był listonoszem. W okolicy zrobiło się o nim głośno, kiedy w latach dziewięćdziesiątych w tygodniku Miliarder wygrał złoty pierścionek. Później malucha. Chwali się, że mógł sobie wybrać nawet kolor auta. Szczęście wcześniej też go nie opuszczało i wychował 4 synów. Podkreśla, że pochodzi ze Wschodu, gdzie większość ludzi pozytywnie jest nastawiona do życia. I z tego powodu hoduje gołębie.
- Ptaki wiążą się z człowiekiem. Trzeba się nimi ciągle opiekować, kilka razy dziennie karmić. Minusem jest niemożność wyjechania na urlop – wyznaje.
Na zawodach organizowanych przez Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych zdobył 39 pucharów i 120 dyplomów.
Innym jego hobby są wina. W domu ma ponad pięćdziesiąt butelek z trunkami pochodzącymi z różnego okresu.