Pisarz, będący z wykształcenia filologiem klasycznym zyskał sławę dzięki cyklowi powieści o przygodach komisarza Eberhardta Mocka. Utrzymane w klimacie czarnych kryminałów z lat czterdziestych książki są jednocześnie bardzo szczegółowym odtworzeniem codziennego życia w przedwojennym Wrocławiu.
Podczas spotkania 41-letni pisarz opowiadał, jak zainteresował się dawną historią swojego miasta, o której w czasach jego dorastania niewiele oficjalnie mówiono. Bystry chłopak zauważył jednak, że Wrocław jest pełen śladów przeszłości.
- Kiedyś odpadł tynk na ścianie kamienicy przy ulicy Żelaznej, w której mieszkałem. Zobaczyłem wykonany neogotykiem szyld sklepu spożywczego. Zacząłem się zastanawiać, jak wyglądało życie ludzi, którzy byli tu przede mną. Kupiłem nawet w antykwariacie stary plan miasta i porównywałem nazwy ulic.
Marek Krajewski. Fot. WFP
W liceum Marek Krajewski zarzucił chwilowo swoje zainteresowania historią. Wróciły na studiach, traktował je jednak wyłącznie jako hobby. Skończył filologię klasyczną i zaczął pracować na uczelni. Pierwszą książkę napisał, gdy wyjeżdżając do letniego domku przyjaciela zapomniał materiałów do pracy doktorskiej.
- Nie miałem nic do czytania, za to dużo wolnego czasu. Pomyślałem, że nadszedł czas, by napisać książkę, której wstępny plan przygotowałem już kilka lat wcześniej. Jej treść wynikała z moich dwóch wielkich pasji: literatury kryminalnej i historii Wrocławia. Kupiłem w kiosku zeszyt w kratkę i zabrałem się do pracy.
Tak powstała „Śmierć w Breslau”. Powieść przeleżała w wydawnictwie prawie dwa lata. Kryminały uchodziły wówczas nadal za gorszy gatunek literatury, dobrze sprzedawały się tylko zagraniczne thrillery opatrzone nazwiskami anglojęzycznych autorów.
Książka napisana przez filologa klasycznego przypadła jednak do gustu zarówno czytelnikom, jak i krytykom. Zaczęły się nawet pojawiać pogłoski o jej ekranizacji. Ośmielony sukcesem Marek Krajewski zaczął pisać następne opowieści o komisarzu Mocku: „Koniec świata w Breslau”, „Widma w mieście Breslau” i „Festung Breslau”. Zapewnia, że nigdy nie traktował swojej twórczości jako misji czy chęci przekazania swoich poglądów.
- Piszę kryminały dostarczające rozrywki podczas deszczowego dnia czy podróży. Nie pretenduję do bycia w panteonie współczesnych twórców.
Fot. WFP
Czytelnicy byli zainteresowani w jaki sposób pisarz uzyskuje tak szczegółowe informacje o codziennym życiu Wrocławian w latach dwudziestych i trzydziestych. Z jego książek można dowiedzieć się przecież, jakim menu dysponowały ówczesne restauracje czy jakich perfum używały wytworne damy.
- Kopalnią wiedzy są roczniki czasopism w Gabinecie Śląsko-Łużyckim Biblioteki Uniwersyteckiej – zdradził Marek Krajewski. – Na podstawie ogłoszeń można dowiedzieć się, jakie firmy istniały na przykład w roku 1925.
Autor żartował, że być może unosi się nad nim swoisty duch miejsca. Pracuje przecież w Instytucie Filologii Klasycznej przy ulicy Szewskiej 49. Przed wojną mieściło się tam prezydium policji, w którym urzędował powieściowy komisarz. W ubiegłym roku Marek Krajewski spotkał się także ze starszym Niemcem, który był pierwowzorem epizodycznego bohatera jednej z jego powieści.