Ochotnicy nie mają uprawnień do noszenia broni palnej, kajdanek czy innych środków przymusu bezpośredniego. Noszą odznaki i kamizelki z napisem „straż rybacka”. Wędkarzowi, który złamał przepisy zabiera się sprzęt i kara mandatem. Złapanego na gorącym uczynku kłusownika oddaje się w ręce policji, która kieruje sprawę do sądu grodzkiego.
- Możemy się pochwalić, że nad zalewem w Jordanowie nie złapaliśmy żadnego kłusownika. Raz mieliśmy sygnał o żyłkach z przynętami przywiązanymi do palików, ale nie możemy tego potwierdzić – mówi Marek Capaja, zastępca komendanta jordanowskiej straży rybackiej.
Marek i Mieczysław Capaja nad zalewem w Jordanowie Śląskim
Trotylem i prądem
Jeszcze 20-30 lat temu w Polsce nielegalnie łowiono ryby za pomocą rozmyślnych metod np. prądu elektrycznego lub materiałów wybuchowych.
- Przewody podłączano do słupa wysokiego napięcia lub agregatu prądotwórczego, a końcówki kabli wrzucano do rzeki. Prąd ogłuszał ryby, które później kłusownik wyławiał – mówi Mieczysław Capaja, prezes koła Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW) w Jordanowie Śląskim. Była to skuteczna, lecz najbardziej niebezpieczna metoda. Zdarzały się przypadki śmiertelnego porażenia prądem kłusownika i osób, które znalazły się przypadkiem w wodzie. Ryby odławiano również za pomocą środków wybuchowych. Kostkę trotylu z zapalnikiem wrzucano do jeziora i detonowano. Po chwili ogłuszone ryby wypływały na powierzchnię. Dziś straż rybacka nie odnotowuje takich przypadków.
Pijani i agresywni
Zdaniem strażnika złapani na gorącym uczynku „wędkarze” zazwyczaj reagują agresywnie. – Niszczą wędki, które chcemy im zabrać, uciekają lub tłumaczą swoje postępowanie w bardzo wykrętny sposób np. że sprzęt należy do dziecka, które uczy się łowić – opowiada Marek Capaja. Strażnicy znajdywali na jeziorze w okolicy Mietkowa czy Proszkowic tzw. drgawice – długie sieci stosowane do nielegalnych połowów.
Łowienie zdrowsze od komputera
Koło Polskiego Związku Wędkarskiego w Jordanowie Śląskim działa od 3 lat. Zrzesza ok. 130 osób z różnych miejscowości, z czego dziesięciu to członkowie Ochotniczej Straży Rybackiej. Członkowie PZW zarybiają niewielki staw przy ulicy Łąkowej w Jordanowie i 13-hektarowy zalew, który istnieje od kilku lat. – Podczas zawodów, które organizujemy dwa razy w roku można złowić suma, sandacza, szczupaka, karpia, amura lub węgorza. Istniejemy krótko, ale wszystko powoli się rozkręca – tłumaczy Mieczysław Capaja. Większość wędkarzy z jordanowskiego koła to ludzie młodzi, którzy wolny czas wolą spędzać na łonie natury niż w domu przed komputerem.