Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Czernica
Ratowiczanin w Azji i w Afryce

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Mieszkaniec Ratowic Jan Białkowski poznał całą Europę, Chiny i Angolę podczas swoich służbowych podróży.

Mężczyzna przebywający obecnie na emeryturze pracował przez wiele lat w zakładach samochodowych w Jelczu Laskowicach jako elektryk, mechanik i kierowca. Zdobył prawo jazdy prawie wszystkich kategorii, a łącznie przejechał już około dwóch milionów kilometrów. Podczas służbowych wyjazdów trafił też do dalekich krajów. A było to w czasach, gdy Polacy pojęcie zagranicznych wyjazdów kojarzyli z wycieczkami do Czechosłowacji czy NRD.

- W 1980 roku pojechałem na pół roku do Angoli – wspomina pan Jan. – Razem z pracownikami innych firm transportowych uczyliśmy tamtejszych żołnierzy obsługi samochodów wojskowych. Zetknęli się oni po raz pierwszy z takim sprzętem i nie mogli się nadziwić, że jedna osoba potrafi obsługiwać pojazd i mieć wiedzę teoretyczną na temat jego funkcjonowania.

W tym czasie Angola, dawna kolonia portugalska, była od kilku lat niepodległym państwem. Dostała się jednak pod wpływy Związku Radzieckiego i Kuby, a w miejscowych garnizonach stacjonowali żołnierze z tych krajów. Tymczasem działała nadal podziemna partyzantka, a na ulicach nieraz dochodziło do strzelaniny. Polacy nie odczuwali jednak skutków tej sytuacji.

- Miejscowi zawsze byli dla nas życzliwi – mówi Jan Białkowski. – Jeśli była jakaś niechęć do białych, kierowała się ona głównie przeciw Portugalczykom, którzy jeszcze pozostawali w kraju. Język dawnych kolonizatorów był nadal urzędowy, choć można było próbować porozumiewać się po angielsku. Angola była wtedy biednym krajem, a zaopatrzenie w sklepach było gorsze niż w Polsce. My mieszkaliśmy w przyzwoitych warunkach i dostawaliśmy kartki wojskowe, ale mogliśmy kupić na nie tylko jedną rzecz. Gdy na przykład mieliśmy za dużo lekarstw, oddawaliśmy je polskim zakonnikom.

W stolicy Angoli Luandzie działała misja franciszkańska. Pracowało w niej trzech zakonników z Polski i jeden Czech. Zaprzyjaźnili się oni szybko z rodakami i zabierali ich na zwiedzanie okolicy.

- Wielkie wrażenie zrobił na nas cmentarz, gdzie groby były w formie grot z marmurowymi zdobieniami, a przez szybę mogliśmy oglądać zabalsamowane ciała. Podczas świąt Bożego Narodzenia urządziliśmy z zakonnikami tradycyjną polską wigilię. Przywiozłem też z Angoli trzy różańce z kości słoniowej. Otrzymały je moje córki oraz chrześnica, które wtedy przygotowywały się do pierwszej komunii.

Podczas pobytu w Afryce Jan Białkowski tylko raz miał okazję porozmawiać przez telefon z żoną i trojgiem dzieci. Poczta też była niepewna – jeden z zakonników znalazł kiedyś w urzędzie niewysłane listy Polaków schowane za szafą. Brak kontaktu z rodziną mógł wzbudzać niepokój w tych trudnych czasach.

- Po powrocie do domu wyruszyłem dalej w świat dopiero po kilku latach – opowiada mężczyzna. – W 1987 wyjechałem na pół roku do Chin. Mieszkałem tam w dużych, kilkunastomilionowych miastach. Warunki życia były oczywiście znacznie lepsze niż w Angoli. Szybko zrozumieliśmy jednak, że obraz Chin przedstawiany cudzoziemcom różni się znacznie od rzeczywistości.

W kraju funkcjonowały dwa rodzaje waluty: gorszy czarny pieniądz dla miejscowych i lepszy biały dla obcokrajowców. Towarów było teoretycznie pod dostatkiem, Chińczyk nie mógł jednak sam pójść do sklepu będącego odpowiednikiem polskiego Pewexu. Musiał mu towarzyszyć obywatel z innego kraju.

- Mieszkaliśmy w dobrych hotelach z parkami, były one jednak otoczone grubym murem – wspomina pan Jan. – Mieliśmy świadomość, że każdy cudzoziemiec ma tzw. anioła stróża, czyli tajniaka podążającego za nim krok w krok po mieście. Przekonałem się także, że warunki codziennego życia nie były zbyt dobre. W miastach ludzie nie mieli w mieszkaniach łazienek i toalet, a na prowincji egzystowali w domach bez podłogi, z kojami zamiast łóżek.

Oficjalnie zabronione były kontakty towarzysko-erotyczne z Chinkami. Europejczycy musieli podpisywać specjalne świadczenia w tej sprawie. Za jego złamanie groziło co najmniej natychmiastowe odesłanie do kraju.

Jan Białkowski wspomina jednak dobrze życzliwość Chińczyków. Rozmawiali zwykle po angielsku, ale ambitni Azjaci próbowali poznać tajniki polszczyzny. Jeden z nich zwoływał głośno europejskich kolegów na gorące piwo przyrządzone w chłodny dzień.

Pan Jan doczekał się rewizyty egzotycznych znajomych. Gdy partnerzy z Angoli przyjechali do Polski, zabrał ich na zwiedzanie Karpacza. Utrzymywał także kontakt listowny z franciszkanami. Jeden z nich musiał wrócić do kraju ze względów zdrowotnych i zamieszkał w pobliskiej Oławie.

Jan Białkowski jest dziś na emeryturze, nie zamierza jednak ograniczać swojej aktywności do uprawy ogródka i bawienia wnuków. Od kilkunastu lat statystuje do filmów historycznych. Często wciela się w role tzw. czarnych charakterów, czyli nazistowskich lub radzieckich oficerów.

Więcej informacji znajdziesz w gazecie powiatu wrocławskiego
Express Wrocławski


EM



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Sobota 27 kwietnia 2024
Imieniny
Sergiusza, Teofila, Zyty

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl