Prywatny skansen jest prowadzony od kilku lat przez Genowefę i Jana Golinowskich przy pomocy czterech synów. Jest to próba ocalenia zapomnianych tradycji rolniczych oraz utrwalenia szeroko pojętej historii „małej ojczyzny”. Wśród ponad sześciu tysięcy eksponatów znajdują się zarówno przedmioty przywiezione przez osadników z kresów wschodnich, jak i pozostałości po Niemcach gospodarujących tu do roku 1945.
- Kolekcjonujemy również przedmioty powojenne – zapewniają państwo Golinowscy. – Stare odbiorniki radiowe czy adaptery marki bambino sąsiadują z kresowymi wyszywanymi koszulami czy skrzyniami, w których repatrianci przewozili bydlęcymi wagonami swój życiowy dobytek. Chcielibyśmy podziękować wszystkim osobom , które oddały przedmioty do naszego muzeum, choć niewątpliwie miały one dla nich emocjonalne znaczenie.
Skansen państwa Golinowskich pozwala poczuć klimat życia w ubiegłych dwóch wiekach. Na podwórzu znajduje się kilka budynków odzwierciedlających dawne realia: kuźnię, warsztat szewski czy krawiecki. Możemy lepiej zrozumieć, jak wielka rewolucja dokonała się w rolnictwie, które przeszło długą drogę od kosy poprzez sierp, kosiarkę żniwiarkę i snopowiązałkę do kombajnu. Panie przekonują się natomiast o ciężkim życiu prababek, które musiały utrzymać higienę w rodzinie przy pomocy balii i tarki oraz wody noszonej wiadrami ze studni.
- Te buty należały z pewnością do oficerów Wehrmachtu – zapewnia pan Jan. – A to są walonki, czyli obuwie używane masowo przez Armię Czerwoną oraz mieszkańców wschodnich rubieży dawnej Polski podczas mroźnych zim.
Ogromne wrażenie wywiera wagon przesiedleńczy, gdzie spróbowano wiernie odtworzyć realia towarzyszące „wędrówce ludów” z czasów powojennych.
- Ludzie musieli nieraz natychmiast opuścić swoje siedziby – opowiada Jan Golinowski, którego rodzina również wywodzi się z kresów. – Zabierali ze sobą cały dobytek. Stąd obecność w wagonie kołyski, wyprawowej skrzyni, piecyka-kozy czy wielkiej piły.
Gospodarze próbują reaktywować dawne zwyczaje integrujące mieszkańców wsi. Jednym z nich jest odbywający się w połowie czerwca Dzień Truskawki, nawiązujący do owocowych tradycji okolicy.
- W tamtym roku próbowaliśmy przyrządzić kuleszak – opowiada Jan Golinowski. – Jest to zapiekana w piecu kresowa potrawa składająca się z kaszy i kukurydzy, zapiekana z dodatkiem truskawek
Gospodarze mają jednak większe plany. Marzą o uruchomieniu wraz z nauczycielami ścieżki edukacyjnej, na trasie której dzieci i młodzież mogłyby poznawać rodzime tradycje.
-W przyszłości chcemy reaktywować dawny dom chleba wraz ze zwyczajami darcia pierza i wyszywania w zimowe wieczory – mówi pan Jan. - Być może będzie to też miejsce integracji dawnych i nowych mieszkańców wsi. Mało kto na przykład wie, że od lat działa tu prywatne koło astronomiczne pod kierownictwem Eugeniusza Fudali. Przy sprzyjającej pogodzie można obserwować niebo i odległe planety za pomocą sprzętu zainstalowanego w naszym ogrodzie. Chcemy również, by wspomnienia naszych sąsiadów zostały uwiecznione, ponieważ szybko ubywa świadków ciężkiego XX wieku.
Popularność nadolickiego skansenu najbardziej obrazują wpisy w kronice. Swój podziw dla społecznikowskiej pasji państwa Golinowskich deklarują nie tylko znane osobistości z Dolnego Śląska i całej Polski, ale także mieszkańcy innych krajów Europy, Azji, obu Ameryk czy Afryki. Ich opinie znalazły wyraz w prowadzonej od lat kronice skansenu.