28 stycznia Agnieszka Tarka, bezrobotna matka czworga dzieci, wybrała się do lekarza w Jelczu-Laskowicach. Później zrobiła jeszcze drobne zakupy w „Biedronce” i poszła na przystanek autobusowy koło siedziby Banku Zachodniego WBK.
Wtedy zauważyła lniany worek, który prawdopodobnie wypadł z przejeżdżającego samochodu. Gdy go podniosła, odkryła w środku dwa pliki po 10 tysięcy dolarów.
- Nigdy nie widziałam na raz tylu pieniędzy – opowiada kobieta. – Najpierw chciałam odnieść je do banku, potem jednak postanowiłam zawieść worek do domu i naradzić się z mężem.
Mąż pani Agnieszki Piotr Tarka też obecnie pozostaje bez pracy. Planuje otworzenie własnej firmy zajmującej się wykończeniami mieszkań. Rodzina próbuje uporać się ponadto z remontem starego domu. A czwórka dzieci w wieku szkolnym też ma swoje potrzeby.
- Te pieniądze rozwiązałyby wiele spraw w naszym życiu – przyznają państwo Tarkowie. – Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy ich zatrzymać, ponieważ należą do kogoś innego. Dzieci były trochę rozczarowane, bo zaczęły już marzyć, co by sobie kupiły. Córki myślały o ciuchach i perfumach, a synowie o nowym komputerze i sprzęcie sportowym.
- Dotknąłem raz tych dolarów – opowiada 11-letni Łukasz. – Nie mogłem uwierzyć, że są prawdziwe. Gdybyśmy mogli je zatrzymać, kupiłbym laptopa i nową piłkę. Obaj z bratem gramy w klubie Wratislavia Top Ten, a ja uczę się ponadto w sportowej szkole we Wrocławiu.
Pamiętnego wieczora państwo Tarkowie zabrali worek z pieniędzmi i pojechali na komisariat policji w Jelczu. Spędzili tam kilka godzin na składaniu szczegółowych zeznań.
- Pieniądze zgubili konwojenci z firmy ochroniarskiej współpracującej z bankiem – mówi pani Agnieszka. – Na komisariacie spotkałam kobietę, która powiedziała: Jak to dobrze, że pani znalazła te pieniądze! Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że podjęłam słuszną decyzję. Pracownica tej firmy miałaby na pewno spore kłopoty, gdyby dolary się nie odnalazły.
Niecodzienna przygoda pani Agnieszki stała się znana w Ratowicach. Często jest tematem rozmów w sklepie i na przystanku.
- Ciekawe, czy dadzą jej tę nagrodę - zastanawia się pani Krystyna robiaca właśnie zakupy. - Powinni dać, bo człowiek miałby wtedy pewność, że uczciwośc się opłaca.
- Co bym zrobił. gdybym to ja znalazł te pieniądze? - młody człowiek spotkany na przystanku zastanawia się chwilę. - Wiem, że tak naprawdę powinienem je zwrócić. Ale na pewno pokusa byłaby silna. Choć potem i tak zaczęto by się zastanawiać, skąd było mnie stać na to czy tamto.
Zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego państwu Tarkom przysługuje znaleźne w wysokości 10% kwoty, W tym przypadku byłoby to 2 tys. dolarów, czyli prawie 7 tys. zł.
- To nie jest wielka fortuna, starczyłoby jednak na remonty pokoi dzieci i na rozruch firmy męża – wylicza pani Agnieszka. – Rodzina śmieje się, że powinnam zacząć grać w totolotka, bo mam szczęście. Może istotnie los zaczął mi sprzyjać i znajdę jakieś zajęcie oraz zdam w lutym egzamin na prawo jazdy.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy Agnieszka Tarka otrzyma znaleźne. Decyzja zależy od firmy ochroniarskiej Brink’s C.I. Polska, która zamierza najpierw wyjaśnić sprawę zaginięcia pieniędzy.
- Musimy przeprowadzić postępowanie wewnętrzne, podobnie jak policja – wyjaśnia dyrektor marketingu Ryszard Międzybrodzki. – Mogę jednak zapewnić, że firma nie będzie się uchylać od wypłacenia znaleźnego, jeśli okaże się, że ono przysługuje pani Tarce.