- Przede wszystkim chcę bardzo serdecznie podziękować za objęcie patronatem przez pana starostę naszej wyprawy. Czarnohora chodziła mi po głowie od dawna. W zasadzie kiedy tylko Ukraina zdobyła niepodległość i obszar ten stał się dla nas dostępny, narodził się pomysł by ruszyć we wschodnią część Karpat, skutecznie chronioną dotąd przez żelazną kurtynę. Dotarcie na miejsce nie sprawiło wielu kłopotów, dobrze zorganizowana komunikacja z Przemyśla na Ukrainę pozwoliła w jeden dzień dojechać do celu, do Worochty, skąd zaczynaliśmy wędrówkę - opowiada Przemek Pajcz z Sobótki.
Uczestnicy wyprawy: Przemek Pajcz, Przemek Lipiecki, Sławek Mazonik, Danka Żmidzińska. Fot. WFP
Jak się okazało, wędrówka po ukraińskich Karpatach nie była łatwa. Poza kilkoma znakowanymi szlakami na młodych ludzi czekał nie lada trud, czyli prawdziwa turystyczna przygoda, gdzie przydaje się znajomość poruszania się z mapą, kompasem czy nawet określanie kierunku na podstawie położenia słońca. Również bazę noclegową trudno nazwać komfortową, bo daleko jej do naszych schronisk PTTK. - Tam taka infrastruktura po prostu nie istnieje. Można zatrzymać się u kogoś, pod namiotem czy próbować w nielicznych tzw. turbazach (zwykle wielkie, betonowe, bez klimatu i z ograniczonym dostępem dla turystów z zewnątrz) - wyjaśnia Przemek Pajcz.
Po dwóch dniach na szczycie
Już po dwóch dniach wędrowcy: Przemek Pajcz z Sobótki, Sławek Mazonik z Buczkowic koło Szczyrku, Przemek Lipiecki z Białej obok Trzcianki oraz Danka Żmidzińska z Bytomia dotarli na sam szczyt Howerli. To najwyższa góra Ukrainy i tej części Karpat, liczy ponad 2000 m n.p.m. Tam też zatrzepotała flaga powiatu wrocławskiego. - Najbardziej jednak w pamięci utkwiło mi spotkanie z napotkanymi na płaju (wysokogórskiej połoninie) Hucułami, którzy zaprosili nas do swojej staji (sezonowy dom, w którym wyrabiają kilka rodzajów sera, pilnują bydła na pastwiskach). Były rozmowy o historii - w pobliżu domu przebiegała, do dziś wyraźnie oznakowana słupkami granicznymi granica polsko-czechosłowacka, o codziennym życiu. Po kilku dniach przenieśliśmy się do Wierchowiny (przed wojną było to Żabie, drugi po Zakopanem pod względem popularności ośrodek turystyczny w polskich górach), a stamtąd do zagubionej pośród gór Dzembroni, dobrego celu wypadowego na również sięgającego chmur, ponad dwutysięcznego Popa Iwana - wspomina Przemek.
Na samym szczycie Howerli zatrzepotała flaga powiatu wrocławskiego. Fot. WFP
Potem przyszła powódź...
Mimo że wyprawa była wspaniałym przeżyciem, radość z niej zmąciły ostatnie wydarzenia. - Czytam relacje po powodzi, ponoć największej od stu lat w południowych Karpatach. Z największą uwagą śledzę to, co wydarzyło się na Ukrainie, przecież byliśmy tam dwa tygodnie przed katastrofą. Ciężko sobie wyobrazić setki zniszczonych domów, zniszczone drogi, nabrzeża, mosty. Gdy dwa tygodnie temu przechadzałem się na Czeremoszem, przechodziłem przez linowy most nad nim. Nie przyszłoby mi do głowy, że ta rzeka w niektórych miejscach zwiększy swoją szerokość jak donoszą media aż… czterdziestokrotnie. Równie tragiczna sytuacja dotknęła rejony nad Prutem. Obserwowana przez nas rzeka w górnym odcinku była zupełnie niewinna. Wiedzieliśmy, że w lipcu na Czarnohorze są największe opady deszczu, które mogą utrudnić zdobywanie gór. My mieliśmy szczęście, inni nie... Natura znów jasno dała do zrozumienia, że nie można jej lekceważyć - podsumowuje Przemek.
Ciekawostki Czarnohory
Uczestnicy wyprawy zachęcają wszystkich, a zwłaszcza miłośników gór do odwiedzenia tej części Karpat. Powody? Jest stosunkowo blisko, tanio, a dla wielu, których korzenie rodzinne tam właśnie sięgają - sentymentalnie. Spacer nad Czeremoszem też może być celem wycieczki, niekoniecznie trzeba decydować się na wyższe partie gór. A tym, co powinno przyciągnąć najbardziej, są różne interesujące fakty historyczne.
Przemek Pajcz przygotował dla nas kilkanaście najciekawszych. Np. ten, że w 1922 chował się tu przed światem po zerwanych zaręczynach Iwaszkiewicz, a w czasach I wojny światowej walczyły Legiony Polskie. Na Huculszczyźnie powstał pierwszy polski kurort w XVII wieku, po odkryciu źródeł wody mineralnej w Turkucie. Położona w dolinie Prutu Worochta w 1928 r. otrzymała status miejscowości uzdrowiskowej i była popularnym letniskiem II Rzeczypospolitej. Tu też miało siedzibę Czarnomorskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. To jednak Żabie (Werchowina) stało się drugim po Zakopanem ośrodkiem sportów zimowych i turystyki zimowej II Rzeczypospolitej. Ale pierwszym historycznym uzdrowiskiem Pokucia i Rzeczypospolitej był Burku, którego uroki odkrył Wincenty Pol. Źródło burkuckiej wody mineralnej pojawiło się na mapach oficjalnie w 1820 r. a piętnaście lat później butelkowana woda była eksportowana do Odessy.
- Nie udało się zobaczyć całych ukraińskich Karpat. Wciąż czekają na nas Gorgany, pasmo Świdowca - mówi Przemek PajczFot. WFP
Pięciokrotna stypa
Natomiast drewniane budownictwo sakralne w Karpatach Wschodnich to perła kultury materialnej ich mieszkańców (np. cerkwie bojkowskie, łemkowskie). Zachowało się zaledwie kilka klasycznych cerkwi huculskich: Strukowska w Jasinii, w Tatarowi, w Worochcie i Krzyworówni. Dzwonnice przy tych cerkwiach budowano zawsze oddzielnie. Grażdy - rodzinne domy huculskie stawiano bez użycia gwoździ. Dziś spotkać je można już w niewielu miejscach - Worochcie, Dzembronii, w okolicach Bystreca. Tylko w Kołomyi znajdziemy za to muzeum w kształcie pisanki. W wielu wioskach przetrwał mit o stworzeniu świata z jajka. Pisanki zabiera się na cmentarz nie tylko w czasie Wielkanocy.
A stypa wyprawiana jest w tym rejonie aż pięciokrotnie: w dniu pogrzebu, w trzy dni po nim, czterdzieści dni po nim, sześć miesięcy i wreszcie w okrągłą rocznicę. Posiżina - starodawny zwyczaj czuwania przy zmarłym przetrwał do dziś.