
Gdy po 1945 roku wysiedlono niemieckich protestantów, ich opuszczone domy modlitwy stały się celem wandali, dokonujących grabieży i dewastacji. Niektóre zamieniono na magazyny, z innych zabierano ołtarze, ławy i pozostałe wyposażenie. W opustoszałych nawach nierzadko trzymano konie, owce - a nawet trzodę chlewną. Porąbane szafy i inne meble, wynoszone z zakrystii, stawały się opałem, zaś zdewastowane wnętrza służyły jako przygodne pijalnie bądź toalety…
Na zagarniętych przez Sowietów Polskich Kresach Wschodnich nasze kościoły także „przekształcano” w spichlerze, warsztaty remontowe ciągników rolniczych, składowiska jakichś rupieci lub sale zabawowe. Historyczne świątynie, które wznieśli na Wileńszczyźnie i innych ziemiach II Rzeczypospolitej nasi Pradziadowie, stały się tragicznym symbolem „nowego ładu”, świadectwem pogardy dla dziejów Polski, Jej Tysiącletniej Tradycji i dokonań naszego Narodu…
Na terenie powiatu bolesławieckiego kościoły ewangelickie - po uprzednich latach bezkarnej dewastacji – zostały całkowicie starte z powierzchni ziemi między innymi w Warcie Bolesławieckiej, Raciborowicach, dawnych Bolesławicach tudzież Kraśniku Dolnym. Dzisiaj świadectwem istnienia tych obiektów sakralnych są jedynie stare mapy oraz zachowane fotografie bądź widokówki. O świątyni, stojącej niegdyś na skraju dużej nekropolii, zlokalizowanej przy dzisiejszej ulicy Garncarskiej, przypominają nadal resztki przyziemia murów tej kaplicy. Sam cmentarz przed laty pozbawiono nagrobków, tworząc z niego park.
Zapomniany zabytek przetrwał natomiast w sąsiedztwie tak zwanego cmentarza Kutuzowa. Powstanie tego skromnego budyneczku – od dekad stanowiącego tylko świecką część zabudowań powstałego znacznie później w tym miejscu gospodarstwa – wiązało się z nieszczęściem, jakie spadło na rodzinę burmistrza Andersa. Jego żonę Annę w 1487 roku zmogła jakaś tajemnicza, podstępna niemoc. Najprawdopodobniej ówcześni medycy nie potrafili rozpoznać przyczyn schorzenia, a nieszczęsna kobieta z każdym dniem słabła. Leżąc na łożu boleści rozpaczliwie błagała Stwórcę o zachowanie życia, jako ziemskie zadośćuczynienie za odzyskanie zdrowia ślubując pielgrzymkę do Rzymu. W owym czasie takie przedsięwzięcie, zarówno ze względu na długość trasy, jak i inne problemy, stanowiło trudne wyzwanie.
Kronikarskie zapisy odnotowały, że żarliwe modlitwy Anny zostały wysłuchane. Gdy choroba zaczęła powoli ustępować, niewiasta chciała jak najszybciej przystąpić do wypełnienia złożonego ślubowania. Niestety – katastrofalny stan jej organizmu, wyczerpanego długotrwałą gorączką, nie pozwalał na podjęcie dalekiej podróży.
W zastępstwie matki, dokładnie w dniu Świętej Anny Anno Domini 1488, do Wiecznego Miasta wyruszył więc syn burmistrzostwa. Po kilku miesiącach wielki niepokój ponownie zapanował w domu rodziców. Upłynęło bowiem sporo miesięcy i dawno minął zakładany termin powrotu pątnika, lecz niecierpliwie oczekiwany potomek nie wracał z pielgrzymki.
W końcu burmistrz i jego żona zwrócili się z błaganiem o pomoc w wyjaśnieniu sprawy do wrocławskiego biskupa. Dostojnik ów wysłał do Rzymu list, prosząc o przekazanie wszelkich posiadanych tam informacji, dotyczących pobytu chłopca. Otrzymana odpowiedź zmroziła rodziców młodzieńca. Wynikało z niej, iż wyruszył on ponoć w drogę powrotną już dawno, więc skoro nie dotarł do domu, najprawdopodobniej gdzieś zginął.
Ale czarną rozpacz po otrzymaniu hiobowej wieści szybko zastąpiła nieopisana radość, gdy w dzień Świętej Anny roku 1490 Andersów powiadomiono, iż opłakany już syn jednak żyje - i wraca do domu ! Wdzięczni za wymodlone łaski postanowili ufundować kaplicę, poświęconą patronce pani burmistrzowej. Ów sakralny obiekt powstał w roku 1500.
Niewielka świątynia przetrwała do roku 1642, kiedy to uległa zniszczenia w czasie wojny trzydziestoletniej. Odtworzono ją w roku 1668 dzięki kolejnemu, niezwykłemu wydarzeniu. W pobliskim starym dębie przypadkowo znaleziono pięćset talarów, które posłużyły do sfinansowania odbudowy.
W roku 1706 kapliczkę odnowiono, zaś w 1751 rozbudowano. Być może z powodu niewielkiej później liczby katolików i braku funduszy na utrzymanie obiektu proboszcz Franciszek Pohl w roku 1825 zdecydował się sprzedać go wraz z powstałymi w międzyczasie zabudowaniami gospodarstwa. Nabył je grabarz Fryderyk Schade, natomiast wyposażenie likwidowanej kaplicy przeniesiono do kościoła w Bolesławicach. Z czasem budyneczek przeznaczono na kuźnię, dziś jest on zwyczajną, przydomową szopą.