Podczas naprawy urządzenia w przepompowni w Rogowie Sobóckim, śmiertelnemu zatruciu uległ jeden z pracowników. 36-letni Jacek M. po zamontowaniu urządzenia w studzience wychodził po drabince na powierzchnię. Nagle stracił świadomość i osunął się w dół. Na pomoc ruszyło dwóch pracowników, którzy również ulegli zatruciu i przewiezieni zostali na oddział ostrych zatruć szpitala im. Marciniaka we Wrocławiu.
- Z relacji jednego z pracowników wynika, że Jacek M. ubrał kombinezon, ale prawdopodobnie nie założył maski tlenowej. Dokładną przyczynę zgonu wyjaśni sekcja – mówi Mirosław Kozak, zastępca komendanta Komisariatu Policji w Sobótce.
Siarkowodór zamiast tlenu
Godzinę po wypadku strażacy sprawdzili stężenie gazów w przepompowni. Poziom siarkowodoru w powietrzu wynosił 796 jednostek ppm. Amoniaku 120 ppm. Według toksykologów stężenie siarkowodoru niebezpieczne dla życia zaczyna się już od 100 jednostek ppm. Amoniaku od 40 jednostek. Trujące gazy powstają w wyniku rozpadu substancji organicznych zawartych m.in. w ściekach komunalnych.
Próbowaliśmy ustalić, czy pracownicy zakładu wodociągów i kanalizacji w Sobótce posiadają maski tlenowe lub pochłaniacze trujących gazów. Niestety, przez kilka dni dyrekcja zakładu nie znalazła czasu na udzielenie informacji.
Nie zgłosili wypadku
- To już drugi śmiertelny wypadek w ostatnim czasie. Parę tygodni temu zmarł 42-letni pracownik spółki. Lekarz ustalił, że przyczyną śmierci był zawał serca – mówi jeden z pracowników.
Nie wiadomo dlaczego zakład w Sobótce nie zgłosił tego wypadku w Państwowej Inspekcji Pracy we Wrocławiu. – Prowadzimy kontrolę, której celem jest wyjaśnienie wszelkich wątpliwości. Według prawa każdy pracodawca ma obowiązek zgłaszać wypadek, nawet jeśli przyczyna śmierci nie była związana z wykonywaną pracą – informuje Katarzyna Zalas, rzeczniczka PIP. Niezależnie od tego prokuratura i inspekcja pracy chcą wyjaśnić, czy zatrudnieni mieli obowiązek noszenia masek lub posiadania mierników stężenia gazu.
700 złotych pensji
- Jacek był doświadczonym pracownikiem i nie popełniłby błędu. Narażał życie za 700 złotych miesięcznie, tyle zarabiał po 10 latach pracy – nie kryje oburzenia Krzysztof Malicki, brat zmarłego.
Jacek M. mieszkał w Kunowie. Był kawalerem. W wolnym czasie zajmował się sportem. Sprawdził się jako świetny organizator drużyn piłkarskich.