Gdy przed prawie jedenastu laty nadciągała wielka woda, mieszkańców Siechnic zapewniano bardzo długo, że są bezpieczni. W ogłoszonym 9 lipca 1997 roku alarmie przeciwpowodziowym pominięto zupełnie tę miejscowość. Na podstawie informacji przesyłanych przez komitety przeciwpowodziowe kierownictwo przedsiębiorstwa ogrodniczego odstąpiło od planu ewakuacji. Byłaby ona dość prosta do przeprowadzenia, ponieważ w zakładzie nie uprawiano roślin gruntowych, tylko kwiaty i warzywa. Gdy fala powodziowa nadciągnęła 11 lipca, było już jednak za późno. Firma poniosła straty rzędu 15 mln zł.
Fot. WFP
Już w październiku 1997 roku PPO "Siechnice" wniosło do sądu sprawę o odszkodowanie. Potrzebne było jednak dokładne oszacowanie strat oparte o opinię biegłych z Uniwersytetu Przyrodniczego. Wstępny wyrok zapadł dopiero w 2005 roku, a potem w wyniku apelacji trafił do Sądu Najwyższego. Niedawno sprawę rozpatrzył ponownie Sąd Okręgowy we Wrocławiu. 29 kwietnia wydał on decyzję , że ogrodnictwu należy się odszkodowanie w wysokości ponad 6,5 mln. zł. Po naliczeniu karnych odsetków suma ta powinna wzrosnąć do około 12-15 mln. zł.
- Jesteśmy zadowoleni, choć mogło być lepiej – przyznaje reprezentująca przedsiębiorstwo mecenas Teresa Kuczerawy. – Najważniejsze, że udało się udowodnić bezpośredni skutek pomiędzy zaniechaniem ostrzeżenia a późniejszymi stratami przedsiębiorstwa. Nie było żadnych podstaw do przypuszczeń, że fala powodziowa może ominąć Siechnice. Wskazują na to prognozy sporządzone już w latach osiemdziesiątych.
Wyrok nie jest prawomocny. Prawnicy reprezentujący wojewodę dolnośląskiego zamierzają złożyć apelacje. Twierdzą oni, że wcześniejsze ogłoszenie alarmu nie mogłoby zapobiec zniszczeniom upraw.